W jej życiu
najważniejszą rolę odgrywa… przypadek. Choć sama twierdzi, że w życiu nie ma
przypadków. Jako mała dziewczynka odgrywała spektakle z udziałem lalek
wycinanych z papieru, choć nigdy nie marzyła o tym, że zostanie reżyserem. Gdy kończyła
psychologię, nie miała pomysłu na siebie, choć wiedziała jedno - nigdy nie
będzie psychologiem. Marta Kądziela, reżyser dokumentalnego cyklu OCALONY ŚWIAT
w wywiadzie dla Salonu Kultury opowie nam o tym, jak wygląda praca w telewizji
„od kuchni”.
fot archiwum programu. Na zdjęciu Marta Kądziela z wężem Eskulapa w Bieszczadach |
Na samym początku
może zróbmy sobie podróż w czasie. Studiowałaś psychologię, później zostałaś
dziennikarką, a teraz pojawiła się reżyseria. Jak, to wszystko się działo ?
To chyba naturalna droga, jeżeli ktoś zaczyna pracować w telewizji, i chce się rozwijać. Miałam, to
szczęście, że na swojej drodze trafiłam na świetnych ludzi, którzy wierzyli we
mnie i wspierali.
Czyli mówiąc krótko
znalazłaś się we właściwym miejscu o odpowiedniej porze.
Przede wszystkim z odpowiednimi ludźmi. Na pewno miałam dużo
szczęścia. Ukończyłam psychologię społeczną, specjalizacja „media”. Mieliśmy
moduły tematyczne prasa, radio i telewizja. Pamiętam Panią, która prowadziła
zajęcia radiowe, powiedziała, że nigdy nie powinnam stawać przed mikrofonem,
ponieważ mam wszystkie wady wymowy jakie istnieją. (śmiech) Nie posłuchałam.
Przypadkiem trafiłam na praktyki do telewizji i zostałam.
Jak dobrać dobry
zespół?
Nie potrafię ci podać na to „recepty”...
Pracujesz ze stalą
ekipą.
Tak. W zawodzie jestem już dziesięć lat. Na swojej drodze spotykałam
różnych ludzi. Mam dobrą pamięć i wiem z kim dobrze mi się współpracowało.
Generalnie nie zapominam dobrych ludzi, bo spotkania to jest to, co jest moim
zdaniem, najcenniejsze w życiu. Mam cudną
ekipę. Chyba nie potrafiłabym pracować z ludźmi, których nie lubię. To jest
praca, która pochłania dużo czasu i emocji , ważne żeby mieć w niej dobrą
atmosferę.
Podobno na planie
jesteś wulkanem energii.
Nie wiem. Podobno bywam męcząca, bo za dużo gadam i za
szybko chodzę (śmiech). Mnie się raczej wydaje, że gdy ruszamy ze zdjęciami,
mam takie „kopy adrenalinowe”, że nie jestem
w stanie usiedzieć na miejscu i bez przerwy się przemieszczam (śmiech). Kiedy
byłam w liceum, byłam wielką fanka musicalu „Metro” i moja pierwsza praca, to
było sprzedawanie płyt czy sprawdzanie biletów w Teatrze Buffo. Miałam jakieś
15-16 lat. I tam obserwując znakomitych fachowców, podglądając teatr od kulis,
nauczyłam się kilku rzeczy, które służą mi do dziś w pracy. Po pierwsze „Show
must go on”. Nie ważne czy cię boli głowa, czy masz zły humor, czy skręciłaś
nogę, widz nie ma prawa o tym wiedzieć. Musi otrzymać 105% tego na co cię stać.
I druga zasada, bardzo ważna… czasem niestety zapominana przez niektórych. Sama
to ja sobie mogę zrobić… herbatę. Jeśli chcę robić film, czy program
telewizyjny jestem tak samo potrzebna jak pan co podłączy kable do agregatu.
Telewizja to jest gra zespołowa, sama nie mam w niej najmniejszych szans.
Jak przyjęła Cię
telewizja?
O środowisku telewizyjnym mówi się bardzo źle. Że tam co
chwila ktoś komuś podstawia nogę, robi jakieś złośliwości. Że panuje zawiść i zazdrość. Ja się z tym nie
spotkałam. Weszłam do zawodu jako totalny „szczypiorek”, od najniższego
szczebelka, jako asystentka asystenta od noszenia taśm. I uczyłam się od
podstaw. Miałam na około siebie ludzi, którzy dzielili się ze mną swoim
doświadczeniem i umiejętnościami. Wierzę w zjawisko „mistrza”. Telewizja to
jest taki zawód, którego nie nauczysz się z podręcznika, tylko w praktyce,
podpatrując starszych kolegów. Ja mam do
nich ogromne szczęście. Zdaję sobie sprawę, że dalej jestem na początku drogi i
wciąż chcę się uczyć.
A nie chciałaś
występować przed kamerą?
Nie, nigdy w życiu! Kamera mnie paraliżuje. Robi się ze mną
coś okropnego. Moje miejsce jest po drugiej stronie.
Bo się można schować
za rozmówcą?
Nie wiem, czy można się schować. Lubię rozmawiać. Ale kiedy
jestem przed kamerą przeszkadza mi w rozmowie
szkiełko, które na mnie patrzy. Od początku - znowu to powiem: miałam szczęście, pracować
przy programach, które mnie „kręciły” . Nigdy mnie nie interesowała telewizja
typu „life style”. Relacje z premier, otwarcia sklepów z butami itd. Nie
interesuje mnie to i cieszę się, że nie muszę się tym zajmować. Choć to może
wydawać się pretensjonalne, szczerze
wierzę w pojęcie „misja telewizji publicznej”. Wychowałam się na TVP i bardzo się cieszę, że
to tam rzucił mnie los.
Wychowałaś się, bo
innych kanałów nie było. ..
Zgadza się, nie było. Ale ja uwielbiałam wszystkie te
programy jak „5-10-15”, „Pan Tik Tak” czy „Teleranek”. Ty już ich nie kojarzysz
pewnie, ale całe pokolenia na tym wyrosły. To były programy, które młodego
widza bawiły, a jednocześnie uczyły. W jakimś stopniu nawet wychowywały. A
jakie fajne były w nich piosenki dla dzieci! Teraz w Polsce zjawisko dobrze,
zawodowo zrobionych piosenek dla 8 latków chyba nie istnieje. Ze szkoły jeszcze
pamiętam genialne filmy przyrodnicze…
Z Krystyną Czubówną w
tle…
Tak. Zawsze jej głos zabierał mnie w jakąś podróż. Na
sawannę w Afryce, czy w Andy. I coś z tego dla mnie wynikało. Zapamiętywałam
obrazy. Chciałabym robić taką telewizję, która bawi, wciąga, a zarazem edukuje.
I taki będzie „Ocalony Świat”.
Twój serial
przyrodniczy, który już od 6 września będzie można oglądać na antenie Jedynki...
Tak. Premiery będziemy mieć w TVP1, a powtarzać nas będzie
także TVP Polonia, TVP ABC, TVP HD i TVP Historia. Atak frontalny (śmiech)
Opowiedz trochę o tym
projekcie…
Nie chciałam Czubówny. (śmiech) Znaczy kocham głos pani
Czubówny, ale wymyśliliśmy z kolegami, że nie chcemy robić kolejnego dokumentu
o pięknie polskiej przyrody. Owszem, zobaczycie przepiękne zdjęcia roślin i
zwierząt, zapierające dech w piersiach pejzaże, zachody słońca, rzeki, jeziora,
obłędne zdjęcia z lotu ptaka, ale… Chciałam przede wszystkim, na tym tle
pokazać historie ludzi, którzy ratują ginącą przyrodę.
Przez niefrasobliwość wielu pokoleń doprowadziliśmy nasze
środowisko do katastrofalnego stanu. Na szczęście znaleźli się ludzie, którzy
wkładają serce, czas i całą swoją energię w to, by ratować to co jeszcze
zostało. Wiedziałaś, że rysi w Polsce jest mniej niż 300 sztuk? Strasznie mało!
A to tylko jeden z wielu przykładów. Ten serial ma pokazać pracę tych ludzi,
przyrodników, leśników, naukowców, ale także uświadomić widzom, że trzeba ostro
wziąć się do roboty, bo ta nasza przyroda nam ginie. Sama nie zdawałam sobie
sprawy z tego, że na przykład zające mają coraz większe problemy ze
znalezieniem dobrego siedliska. Chorują, atakują je lisy i zdziczałe psy.
Zające! Które przez całe życie widywałam na polach, gdy jechałam do dziadków i
wydawało mi się, że są najbardziej popularnym zwierzakiem w naszym kraju.
Okazuje się, że w ciągu ostatnich lat ich populacja drastycznie się zmniejszyła.
A niestety smutny wniosek z całej serii jest jeden… wszystkim problemom z
jakimi zmaga się natura, winny jest najdoskonalszy drapieżnik występujący w
przyrodzie czyli… człowiek. Więc czas coś zmienić!
Gospodarzem wszystkich odcinków jest Grzegorz Miśtal. Jeździ
po całej Polsce, do miejsc w których
prowadzone są działania na rzecz ratowania przyrody. Każdy odcinek, ma swoją gwiazdę, osobę ze
świata mediów, filmu, muzyki.
Kogo zobaczymy?
W pierwszym odcinku Mateusz Damięcki pozna świat ptaków
drapieżnych. Potem Czarek Kosiński włączy się w działania na rzecz czynnej
ochrony żubrów. Beata Tadla zmierzy się ze swoim strachem przed nietoperzami, a
Anna Popek przed wężami. Zobaczycie także: Agatę Kuleszę, Olgę Bończyk, Ewelinę
Flintę, Anię Dymną, Joasię Kulig, Pawła Królikowskiego i Zbyszka
Zamachowskiego. Wszyscy co ważne zgodzili się z wielką radością, choć może nie
zdawali sobie sprawy „w co wchodzą”. Bo pomysł na serial jest taki, że gwiazdy „
nie dają swojej twarzy” jak to się zwykle robi, by wspomagać piękny cel, tylko
realnie włączają się działania na rzecz gatunku. Czyli Agata Kulesza wdrapała
się na 30 metrową sosnę, by zawiesić sztuczne gniazdo dla puchacza, Zbyszek
brodził w torfowisku, by dowiedzieć się gdzie żyją cietrzewie, a Ania Dymna
własnoręcznie sadziła żmijowca czerwonego. Bardzo rzadką roślinkę, która ma
zaledwie dwa stanowiska w Polsce. Gwiazdy zgodziły się wybrudzić, zmęczyć,
chodzić po błocie, żeby naprawdę sprawdzić jak pracują przyrodnicy.
Widzowie zobaczą ich w niecodziennych sytuacjach. Myślę, że
to będzie zabawne i interesujące, a jednocześnie da materiał do przemyśleń. Zarówno
Grzesiek jak i Gwiazdy byli przekochani, pełni entuzjazmu i godzili się na
wszystkie moje, nawet najbardziej dzikie pomysły – typu wchodzenie do wilczej
nory. Bardzo im jestem za to wdzięczna. Podobnie jak genialnej ekipie, z którą
miałam zaszczyt i przyjemność pracować.
archiwum programu. Na zdjęciu Beata Tadla |
Taka praca daje
możliwość zwiedzania kraju.
Rzeczywiście przy okazji zdjęć do „Ocalonego Świata” i cyklu
dla dzieci „Załoga Eko”, który od września wraca na antenę TVP Polonia,
zwiedziłam cały kraj w wzdłuż i wszerz. Byłam w miejscach do których na pewno
bym nie dojechała, gdyby nie praca. To
taka „czeresienka na torcie” (śmiech)
Kiedy rozpoczęły się
zdjęcia do „Ocalonego Świata”?
Przygotowania ruszyły jesienią 2012 r. Właściwie cały rok 2013
to były zdjęcia, no i potem do marca 2014 montaż.
Jak wygląda taki
dzień zdjęciowy?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Czasem jest tak, że
operator bierze kamerę i siedzi ukryty w czatowni czy w krzakach. Kiedy orzeł
przyleci, tego nie wie. Z orłem się nie umówisz na określoną godzinę. (śmiech)
Najbardziej chyba masakryczny plan mieliśmy z Anią Popek. To
był maj, okres lęgowy żółwi błotnych. Byliśmy na Polesiu. Uparłam się, że chcę
zrobić taką scenę, że żółwica kopie gniazdo i składa jaja, a prowadzący czyli
Grzesiek i Ania obserwują ten cud natury . To unikalne sytuacje, założę się, że
widzowie czegoś takiego nie widzieli. Mało kto w ogóle wie, że w Polsce mamy
żółwie. Zatem cała ekipa ruszyła na
poszukiwanie żółwic. Zdjęcia trwały od świtu, do późnych godzin wieczornych. Komary gryzły niemiłosiernie! Mało kto
wierzył, że się uda, aż pan Holuk z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska,
który walczy o ochronę żółwi odebrał telefon i mówi „Jest jedna, zaczęła już
kopać gniazdo, będzie składać jaja. Możemy jechać i filmować, to nie jest
daleko”. Aż podskoczyłam i pytam go gdzie. Na co on: „Blisko... Tylko 40 km”. Grzesiek
myślał, że żartujemy. Ale nie było rady. 18 osób ekipy wsiadło do busów i
zaczęło dziki rajd przez las, żeby zdążyć zanim żółwica skończy. W gasnącym
słońcu, wśród komarów wielkości samolotów, udało nam się uchwycić moment
składania tych jaj. Wszyscy byli ledwo żywi, ale szczęśliwi. Jak się uda taka
akcja to zapominasz o zmęczeniu i komarach. To jest warte wszystkie pieniądze
(śmiech)
Fot archiwum programu na zdjęciu Anna Popek pan Holuk i żółwica bohaterka |
Czyli pracujesz ze
zwierzętami , ale przy „Załodze Eko” także z dziećmi. Podobno to największe
wyzwanie dla filmowca. Czy dzieci na planie nie bywają kapryśne, zdarza im się
marudzić?
Na planie „Załogi Eko” często mamy i dzieci i zwierzęta. To
dopiero są nieprzewidywalne sytuacje! (śmiech). Każdy byłby marudny, jeśli każesz mu godzinę stać w jednym miejscu i się
uśmiechać powtarzając to samo zdanie po raz setny, bo owce nie dają się namówić,
żeby wbiec na plan w dobrym momencie. (śmiech) Ale nasze dzieci są super,
bardzo lubię z nimi pracować. Są bardzo dzielni i kochani. Znowu muszę to powiedzieć. Mam szczęście!
Dziękuje za wywiad no
i zapraszam wszystkich na Ocalony Świat oraz Załogę Eko.
Na zdjęciu Gwiazdy oraz Ekipa programu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz