Dziś Salon Kultury gości niezwykłą
artystkę, która swoim głosem potrafi wzruszać słuchaczy. Edyta Krzemień, bo to
o niej mowa, opowie nam o swojej muzycznej pasji, rozwoju, swoich wcielaniach w
Upiorze w Operze, czy Nędznikach, i o tym co owe role w niej pozostawiły.
Ewelina Kowalczyk: Twoja muzyczna
droga rozpoczęła się?
Edyta
Krzemień: Muzyka zawsze była. Zaczęło się od tego że rodzice nauczyli mnie
kolęd w wieku 3 lat, a potem to „kolędowanie”
szło ze mną przez życie.. aż do teraz.
A kiedy przyszedł czas na takie
poważne muzyczne kroki. Z tego co
opowiadasz, to taka trochę sielanka?
W wieku 18
lat poszłam do szkoły muzycznej. I to się stało zupełnie przypadkiem. Jeśli
chcesz mogę Ci opowiedzieć.
Opowiadaj, cała zamieniam się w słuch?
W
liceum przyjaźniłam się z dziewczyną, która zakochała się w pewnym aktorze i w
związku z tym postanowiła również zostać aktorką. Piosenka- to jeden z
elementów egzaminu wstępnego do szkoły teatralnej. Pewnego razu zabrała mnie z sobą na swoją lekcję śpiewu. Osoba,
która ją uczyła poprosiła mnie, abym i ja wydała z siebie parę dźwięków, po czym powiedziała:
„sopran koloraturowy” , zaproponowała mi przygotowanie do szkoły muzycznej II
stopnia na wydział wokalny. To było w Krakowie. Dostałam się za pierwszym podejściem!
Z tego co wiem studiowałaś
dziennikarstwo?
Miałam w planach również zostać politykiem, na
szczęście, lub nieszczęście nie dostałam się na politologie. I tym sposobem ukończyłam
dziennikarstwo. W tamtym czasie, to była alternatywa dla moich muzycznych pomysłów
na życie. Studia dziennikarskie i szkołę
muzyczną zaczęłam i kontynuowałam w tym samym czasie.
Bycie artystą kojarzy się zazwyczaj z
niestabilnością finansową.
Tak,
oczywiście zgadza się, ale nie wiem czy w obecnych czasach jakikolwiek zawód
jest stabilny. A najważniejsze jest robić to co się czuje i lubi.
Jak trafiłaś do Romy?
Z castingu
do” Upiora w Operze” . Ta historia też jest bardzo ciekawa, ponieważ rok przed
przesłuchaniami już umiałam całą partie w języku angielskim. Pracowałam nad nią
z moją nauczycielką śpiewu, prof. Zofią
Altkorn, w szkole muzycznej. Kiedy ogłoszono castingi do Upiora, muzycznie byłam
przygotowana, musiałam tylko nauczyć się polskiego przekładu.
Kiedy trafiłaś do Upiora, byłaś
bardzo młoda.
Tak miałam
22 lata, ale i tak w obsadzie byłam najstarsza. Dziewczyny, które ze mną grały
miały po 17 lat.
Taki młody wiek, to dobry czas na
udział w tak dużym projekcie?
I tak, i nie.
Tak, jeśli ma się wsparcie rodziny, najbliższych, i zespołu z którym się
pracuje. Nie, jeśli jest się zostawionym samemu sobie, bez pomocy. Nam
poświęcono wiele uwagi. Dostawałyśmy miliony wskazówek od realizatorów i starszych
kolegów. Można powiedzieć, że uwierzono w nas. Otoczono nas opieką, ale było
momentami naprawdę bardzo ciężko. Myślę, że pracując nad tym musicalem przeszłyśmy
porządną szkołę, która do dziś procentuje. Nauczyłyśmy się korzystać z bardzo
osobistych, wewnętrznych zasobów. Bardziej „byłyśmy”, niż „grałyśmy” a to jest
dobra baza do tworzenia kolejnych postaci.
Co magicznego ma w sobie teatr?
Można stać
się kimś innym. Wyobrazić sobie siebie w innych okolicznościach, uwierzyć w
nie. Te role w które się wchodzi pozostają już na zawsze, „blizną” na duszy,
sumieniu, czasem i ciele.. (Po ostatnim spektaklu „Nędzników” mam bliznę na
prawej dłoni). A z perspektywy widza, to
co najbardziej kocham w teatrze to to, że prowokuje do myślenia, że można o nim
dyskutować bez początku i bez końca.
Jaka prywatnie jest Edyta Krzemień?
Hm.. Jeszcze
do końca nie potrafię powiedzieć jaka jest. Przez cały czas próbuję się
odnaleźć.
Ale, wesoła, smutna, nostalgiczna, no
jaka?
Myślę, że
mogę wszystko. Być wesołą, smutną.. To zależy od dnia, sytuacji. Jak jestem w
towarzystwie to staram się być towarzyska, zorganizowana, uśmiechnięta. W
samotności umiem przepłakać cale dnie i noce. Nie wstawać nie ruszać się. Ale
to chyba nie tylko moja przypadłość.. ?
Co Cię popycha do działania?
Takim
przysłowiowym kopem jest dla mnie praca, ludzie, oraz rzeczy które lubię. Oprócz
teatru i muzyki lubię po prostu gotować i sprzątać, albo raczej efekty
gotowania i sprzątania.
Jakie potrawy najchętniej
przygotowujesz?
Rosół. Ponieważ
najpiękniej pachnie. Ale lubię także włoską kuchnię oraz tradycyjnego polskiego
schabowego z ziemniakami.
Opowiedz trochę, o swoim autorskim
projekcie „My Musical Dream”
Pomysł
zrodził się dawno temu, natomiast jesienią zeszłego roku udało mi się go
zrealizować. My Musical Dream, to projekt składający się głównie z utworów musicalowych,
bajkowych, a także z muzyki popularnej, w romantycznych aranżacjach na
fortepian i wiolonczelę. Do wspólnego grania zaprosiłam: Pawła Jędrzejewskiego,
oraz Olę Monkiewicz, którzy przemycają do całości dawkę słońca. Całość spina
nuta nostalgii, ciszy i zamyślenia, ale także udało nam się wpleść odrobinę
żartu, bo w życiu nie może być zawsze poważnie przecież..
Jak jesteś przyjmowana w projekcie
przez publiczność?
Chyba
dobrze. Ja się przez ten projekt bardzo osobiście wypowiadam. Jeśli nie słowem,
to staram się muzyką, barwą, brzmieniem. I cieszę się, jeśli znajdzie się kilka
osób które po koncercie mówią, że jest im to szczególnie bliskie. Najbardziej
lubię kiedy możemy się wspólnie powzruszać. To lepsze niż zbiorowa modlitwa…
Przejmujesz się krytyką, siedzi ona
gdzieś w Tobie?
W ogóle
krytyka mnie nie rani. Uwielbiam krytykę, cieszę się tym, że mogę nad czymś
popracować. Wolę aby ludzie krytykowali mnie „prosto z mostu” niż gdzieś tam za
plecami.
Jakiej muzyki słuchasz?
Przeróżnej.
Począwszy od klasycznej, musicalowej, jazzowej, po elektroniczny minimal.
Uwielbiam muzykę która jest wynikiem konkretnej kultury jak np. fado czy flamenco.
Zasłuchuję się także w muzyce skandynawskiej. Ale ostatnio przy gotowaniu
słucham reggae. W samochodzie jeździ ze mną muzyka barokowa. Muzyka jest tak
niesamowitym źródłem do odkrywania. I mam wrażenie, że ten proces jest
nieskończony i to jest fascynujące. Jestem otwarta na wszystko co dociera do
moich uszu, ale to co spina tę różnorodność w całość to poczucie bliskości z
esencją a tą esencją jest miłość. Jeśli coś jest tworzone z miłości to po
prostu musi być dobre.
Z czym Ci się kojarzy muzyka?
Z emocjami.
O czym myślisz śpiewając
„Wyśniłam Sen”?
Wiesz, to
jest taka piosenka, w której nie da się śpiewać bez poruszenia własnych przeżyć…
Jakie plany na najbliższy czas. Na Twojej
stronie widziałam, że dużo jeździsz To jakoś wpływa na życie prywatne?
Tak, jak
jestem w domu, to jest to święto. Podróżuję ze względu na różne koncerty, a
także ze względu na Christine Daae ,w którą się wcielam w „Upiorze w Operze” w Podlaskiej Operze w
Białymstoku.
Myślisz, że artyście jest lepiej być
samemu, czy jednak z kimś?
Myślę, że
fajnie jest kogoś mieć u boku. Tylko ta druga osoba musi zrozumieć, że życie muzyczno
– teatralne, żeby nie powiedzieć „artystyczne” łączy się z wyjazdami,
mieszkaniem po hotelach, przebywaniem z różnymi ludźmi.. Życie prywatne jest bardzo
ważne, ale niestety to zawodowe bardzo wciąga. Do tego stopnia, że można się
zatracić.
Zdarzyła Ci się taka sytuacja, że tak
bardzo Cię poniosło?
Tak, ale to
do niczego nie prowadzi, oprócz tego, że chwilowo jest super, bez myślenia o
dniu jutrzejszym. Teatr, czy muzyka to zajęcie dla totalnych „bzików”. Wszyscy
w teatrze mamy tendencję do emocjonalnego stania na głowie, i to jest często.. dom
wariatów.
Masz takiego bzika ?
Mam, mam, czasem
za bardzo. Czasem wchodzę do domu i nadal go mam..
Będąc małą dziewczynką marzyłaś, aby
zaśpiewać partie Śnieżki.
Wiesz co, dzieci
zawsze utożsamiają się z postaciami z bajek czy też z filmów. To jest chyba
normalne, że wchodzą emocjonalnie w przeżycia bohaterów. Fakt, że
podśpiewywałam melodie razem z moimi księżniczkami z bajek Disney’a ale nie
wiedziałam, że kiedyś będę dubbingować. Królewna Śnieżka zajmuje u mnie
szczególne miejsce. To był mój pierwszy dubbing. Do końca życia będę wspominać
tę niezwykłą przygodę.
O czym teraz marzysz?
Jak każdy
chyba pragnę być szczęśliwa. Jeśli moja dalsza droga będzie się przewijała
przez teatr, to będę zadowolona. 7 lat temu pewna dziennikarka zadała mi to
samo pytanie i ja odpowiedziałam: marzę o Teatrze Muzycznym Roma.. i tak
zatytułowała wywiad. To było po krakowskiej premierze studenckiej wersji
musicalu „Notre Dame de Paris”. To marzenie się spełniło. A to co będzie
dalej.. niech dla mnie samej pozostanie niespodzianką. Jestem otwarta na to, co
się wydarzy.
Grasz w filmie „Miasto 44”
Ja tam nie
gram, chodź bardzo bym chciała. Śpiewam w tym filmie dosłownie jedną piosenkę:
„Nie ma szczęścia bez miłości” W.
Szpilmana, jednakże ogromną przyjemnością była praca na planie z reż. Janem
Komasą i praca w studio z prawdziwie przedwojennie brzmiącym fortepianem.
Gdzie jest lepiej na planie filmowym
czy w teatrze?
Chyba na
razie wolę teatr.
Po tylu latach masz jeszcze tremę?
Tak, ale ona
jest raczej mobilizująca. Udało mi się okiełznać
tę destrukcyjną część tremy.
Myślę, że na tym pora zakończyć naszą
rozmowę. Dziękuje Ci za nią i mocno Cię
dopinguje, aby wszystkie Twoje plany ci się udało zrealizować...
Powodzenia w dalszych planach i szczęścia w życiu!
OdpowiedzUsuń