Aktorka, wokalistka. Znana zarówno tym młodszym, jak i nieco starszym. Często jej głos można usłyszeć w licznych bajkach. Za sobą ma wiele festiwali, na których świeciła triumfy, zdobywając pierwsze nagrody. Gorąco zapraszam do przeczytania rozmowy z Klementyną Umer
Fot. Tatiana Jachyra |
Ewelina Kowalczyk: Twoja edukacja była bardzo krętą ścieżka szkoła muzyczna, studia polonistyczne, aż wreszcie szkoła teatralna? Skąd w Tobie było takie niezdecydowanie długo chyba poszukiwałaś?
Klementyna Umer: Przede wszystkim nie jestem absolwentką szkoły teatralnej; po trzech sezonach regularnej współpracy z Teatrem Rampa w Warszawie, przeszłam pozytywnie weryfikację zawodową ZASPu i otrzymałam dyplom aktorki dramatu. Gdy zaczęłam na co dzień grać spektakle, nie było już możliwości rozpoczęcia nauki w Akademii Teatralnej, a największą nauką była obecność na scenie, praca z reżyserami i aktorami przy kolejnych spektaklach. Nie ukrywam jednak, że w klasie maturalnej myślałam o egzaminach do szkoły teatralnej. Zwłaszcza po występie studniówkowym, kiedy od kilku osób usłyszałam, że powinnam to rozważyć ;)
Na egzaminy wstępne nawet się nie zapisałam. Okazało się jednak, że teatr i tak naturalną drogą pojawił się w moim życiu, z czego niezmiennie bardzo się cieszę.
Na egzaminy wstępne nawet się nie zapisałam. Okazało się jednak, że teatr i tak naturalną drogą pojawił się w moim życiu, z czego niezmiennie bardzo się cieszę.
Polonistykę wybrałam będąc wychowaną w przekonaniu, że studia humanistyczne “poszerzają horyzonty myślowe”. Od początku wiedziałam, że nie będę uczyć w szkole i że polonista nie będzie zawodem wpisywanym przeze mnie w oficjalne rubryki. Moje horyzonty myślowe się poszerzyły, ale zawsze patrzyłam na swoje życie dwutorowo. Dlatego też jednocześnie uczyłam się śpiewu w słynnej szkole muzycznej przy Bednarskiej w Warszawie. Teatr pojawił się niedługo po dyplomie.
EK: Jak zostały zapamiętane przez Ciebie studenckie czasy?
KU: Wspominam je bardzo miło, choć nie byłam studentką, która pełnymi garściami czerpała z życia studenckiego. Dość powiedzieć, że ani razu nie byłam na słynnych (czy może osławionych?) imprezach w akademiku. Zawsze miałam dodatkowe zajęcia w szkole muzycznej, potem doszła praca w radiu, często prowadziłam audycje w weekendy i to były moje priorytety. Gdy inni studenci z mojej grupy mieli okienko, ja zbiegałam z kampusu na Bednarską na lekcje.
Co nie znaczy, że byłam odludkiem, co to, to nie. Miałam fajne grono koleżanek i kolegów, z częścią z nich mam kontakt do dziś. Czasem tylko żałowałam, że doba nie ma 48 godzin, a ja nie mam podwójnej energii, żeby móc zanurzyć się we wszystko bardziej intensywnie. W sumie do dziś mam takie fantazje :)
EK: Klementyna jest… ?
KU: Klementyna jest coraz bardziej świadoma. Różnych rzeczy. Tego, co ją zbudowało, co potrafi wytrącić z równowagi i zniszczyć na jakiś czas spokój, nad którym codziennie pracuje, kruchości życia i relacji z innymi, piękna świata i prawdziwej miłości. Poszerzanie świadomości to proces, który nigdy się skończy i już ciężko mi się pogodzić z tym, że życie jest takie krótkie i że nie zdążę zrozumieć wszystkiego.
KU: Klementyna jest coraz bardziej świadoma. Różnych rzeczy. Tego, co ją zbudowało, co potrafi wytrącić z równowagi i zniszczyć na jakiś czas spokój, nad którym codziennie pracuje, kruchości życia i relacji z innymi, piękna świata i prawdziwej miłości. Poszerzanie świadomości to proces, który nigdy się skończy i już ciężko mi się pogodzić z tym, że życie jest takie krótkie i że nie zdążę zrozumieć wszystkiego.
EK: Co najbardziej pochlania Twoją osobę?
KU: Uwielbiam, gdy pochłania mnie zachwyt. Nad pięknem natury, pysznym jedzeniem, słodkim kociakiem, karmiącym duszę spotkaniem, niepohamowanym śmiechem. Łapię te zachwyty i oddaję się temu uczuciu bezgranicznie.
EK: Myślisz, że nazwisko pomaga, czy też raczej przeszkadza?
KU: Niektórym na pewno (śmiech), choć - jak widać - ja do tego grona nie należę. Z pewnością moje pojawienie się na scenie powoduje u niektórych zaciekawienie i pytania - czy Klementyna Umer ma coś wspólnego z Magdą Umer. Kiedy jeszcze brałam udział w konkursach piosenki, moi rodzice, kibicujący mi zazwyczaj z widowni, nie raz słyszeli komentarze obcych ludzi, jeszcze przed wydaniem przeze mnie pierwszego dźwieku: "o, Umer, pewnie córka, na pewno wygra". A ja czasem wygrywałam, a czasem nie.
Myślę, że zazwyczaj to nie nazwisko pomaga w karierze, choć może zwracać uwagę i w takim wypadku może spełniać pożyteczną rolę, ważne natomiast jest środowisko, w którym się wychowujemy. Inaczej mają np. dzieci aktorów, które często od małego przesiadują w teatrze i obserwują swoich rodziców na scenie, a do tego koledzy rodziców są "wujkami" i "ciociami". A w przyszłości relacja z "wujkiem" łatwiej może przerodzić się w relację zawodową. Moi rodzice nie mieli związku ze sceną, życiem artystycznym, więc ja nie znałam tego środowiska. Zaczęłam je poznawać później, na własną rękę.
EK: Takie podszepty przypadkiem nie są demotywujące?
KU: Potrafią być przykre, zwłaszcza gdy ma się świadomość, że w moim przypadku nie ma mowy o nepotyzmie.
EK: Ludzie znają bardziej Twój głos, niż osobę. Nie przeszkadza Ci to ?
KU: Nie. Choć zdaję sobie sprawę z tego, że panuje teraz dyktat popularności i na własnej skórze odczuwam, że brak znanej twarzy nie pozwala na realizację różnych pomysłów. Bardzo jednak cenię sobie swoją prywatność i nie wyobrażam sobie codziennego życia w odzierającym świetle fleszy. Szkoda, że i u nas celebrycka strona zawodu artystycznego tak się rozwinęła. Tego już się pewnie nie da zatrzymać, ale żałuję, że pod tym względem doganiamy Zachód. Niepotrzebnie.
EK: Gdzie spędzasz najchętniej wolny czas?
KU: Uwielbiam spędzać czas nad wodą. Nad morzem, jeziorem. Zawiesić się, patrząc na wodę, słuchać nieustającego szumu fal... A jeśli nie wyjeżdżam, bardzo lubię być w domu. Tu odpoczywam. To moja przystań.
EK: Wcielasz się w różne postacie, który z dubbingowanych bohaterów najbardziej przypadł Ci do gustu?
KU: Wielkim sentymentem darzę rolę Susan Storm w serialu “Fantastyczna czwórka”, bo to było moje pierwsze zetknięcie z dubbingiem. Dzięki Mietkowi Morańskiemu - koledze z teatru, stanęłam do castingu do tej roli. Reżyser Miriam Aleksandrowicz nagrała moją próbkę niejako przy okazji, żeby mnie poznać i może kiedyś zaprosić na zbiorowe tzw. gwary. Traf chciał, że casting wygrałam i tak od “wysokiego c” zaczęła się moja przygoda z dubbingiem.
EK: Pełnisz role lektora, w programie Ukrywana ciąża. Co sądzisz o bohaterkach tego programu, które z jakichś przyczyn nie chcą dzielić się radosną nowiną, albo też nie jest to dla nich komfortowa sytuacja?
KU: Akurat ten program nie wzbudza we mnie pozytywnych uczuć, drażni mnie udawanie, że to wszystko nie jest reżyserowane, że jakoś żadna z tych “spontanicznych” rodzin nie dziwi się nagłej obecności kamer w ich życiu itd. Oczywiście sytuacje przedstawiane w tym programie mogą być z życia wzięte i naturalnie współczuję kobietom, które z różnych powodów muszą, czy też uważają, że muszą ukrywać ciążę, która - jak wiadomo - i tak w swoim czasie wyjdzie na jaw. Cudownie by było, gdyby każde dziecko przychodzące na świat było kochane i z utęsknieniem wyczekiwane.
EK: Śpiewasz również poezje śpiewaną, jakie predyspozycje Twoim zdaniem powinien mieć artysta „uprawiający” ten rodzaj muzyki?
KU: Wrażliwość na słowo. Wiarę w jego siłę. Chęć dotarcia do najdelikatniejszych części duszy słuchaczy, co oznacza też gotowość na otwarcie swojej duszy. A w tym wszystkim świadomość, że to muzyka niesie te słowa i że jest im równorzędna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz