Muszę przyznać, że widziałam wcześniej tą sztukę. Pisząc tą - mam na
myśli Zazdrość. Lata temu, zrealizował ją Teatr Telewizji Polskiej. Natknęłam
się na ów tytuł przypadkiem, skuszona obsadą, oraz moją niekrytą miłością do
talentu, Pani Krystyny Jandy. Od co w zaciszu domowego ogniska w pełnym
skupieniu, sama z nosem wlepionym w monitor laptopa siedziałam, chłonęłam każdą
emocje, frazę, gest, oraz mądrość, jaką niesie tragi komedia. Następnie zapragnęłam przeżyć
wszystkie te wspomniane doznania w ciemnościach teatralnej sali. Od co pełnia
szczęścia w Teatrze Kamienica wystawiają Zazdrość ! Pomyślałam idę.
Na scenie Kamienicy trzy kobiety:
Dorota Kamińska, Martyna Kliszewska oraz Julia Rosnowska. Co ciekawe pośród
publiczności tego wieczoru, również dominują panie, niekiedy tylko można
usłyszeć śmiech pojedynczego Pana. Chwil na drobny szczery uśmiech, mamy kilka. Wszystko za sprawą dużej ilości soczystych ripost wypowiadanych w
jakże wdzięczny sposób przez bohaterki spektaklu. Każda inna, barwna. I tak też : Kamińska – chłodna, stonowana, czasem dająca ponieść się
emocją. Czyni, to jednak z rzadka. Może dwa razy, widzimy, a raczej odczuwamy jej
krzyk. Kliszewska zaś przedstawia swą postać nieco figlarnie – ( i tu proszę o
wybaczenie) niczym kurewkę z burdelu, a przecież z zawodu jest panią architekt.
Mamy zatem ukazany dość duży kontrast. Między życiem prywatnym, a tym zawodowym.
No i ostatnia z aktorek. Dochodzi pod koniec
przedstawienia, mimo to wywiera ogromny podziw, na mnie, jako audytorze.
Zachwyca wszystkim : dykcją, a przy okazji sprawnością ciała, zwinnością, ekspresją.
Ach można piać! Nie wiem czy mi jako kobiecie wypada tak publicznie, się
zachwycać. Nie ulega jednak wątpliwości, że młodociana Julia Rasnowska , jest
wprost fenomenalna… Przestrzeń sceniczna zagospodarowana minimalistycznie. Dwa
krzesła. W tle od czasu do czasu
wyświetlana projekcja poszczególnych fragmentów sztuki. Owa prezentacja nieco
psuje teatralny klimat, bowiem audytor ma wrażenie jakby siedział w kinie. Brak
tylko szelestu popcornu do pełni szczęścia. Od co maleńki mankament tej
inscenizacji, oczywiście to tylko i wyłącznie moje skromne zdanie…
Historia
nadrabia wszelkie cienie! Sztukę, oczywiście polecam, bowiem jest doskonałym studium
zachowań kobiet, w obliczu utraty
partnera. Często wiąże się to z nieracjonalnym działaniem, popadaniem w
paranoje, czy też kompleksy. Nagle świat, życie, otoczenie, wartość człowieka w
tym przypadku kobiety gwałtownie spada. Od co na widelcu samo życie, często
brutalne. Zatem nie warto czasem gonić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz