Krystyna Janda- Wywiad

Jubileusz piętnastolecia Teatru Polonia stał się doskonałą okazją do spotkania z Panią Krystyną Jandą. Aktorka, a także Prezes Fundacji Krys...

21 sie 2013

Klementyna Umer: "...nie ma mowy o nepotyzmie..."

Aktorka, wokalistka. Znana zarówno tym młodszym, jak i nieco starszym. Często jej głos można usłyszeć w  licznych bajkach. Za sobą ma wiele festiwali, na których świeciła triumfy, zdobywając pierwsze nagrody. Gorąco zapraszam do przeczytania rozmowy z Klementyną Umer
Fot. Tatiana Jachyra

Ewelina Kowalczyk: Twoja edukacja była bardzo krętą ścieżka szkoła muzyczna, studia polonistyczne, aż wreszcie szkoła teatralna? Skąd w Tobie było takie niezdecydowanie długo chyba poszukiwałaś?
Klementyna Umer: Przede wszystkim nie jestem absolwentką szkoły teatralnej; po trzech sezonach regularnej współpracy z Teatrem Rampa w Warszawie, przeszłam pozytywnie weryfikację zawodową ZASPu i otrzymałam dyplom aktorki dramatu. Gdy zaczęłam na co dzień grać spektakle, nie było już możliwości rozpoczęcia nauki w Akademii Teatralnej, a największą nauką była obecność na scenie, praca z reżyserami i aktorami przy kolejnych spektaklach. Nie ukrywam jednak, że w klasie maturalnej myślałam o egzaminach do szkoły teatralnej. Zwłaszcza po występie studniówkowym, kiedy od kilku osób usłyszałam, że powinnam to rozważyć ;)
Na egzaminy wstępne nawet się nie zapisałam. Okazało się jednak, że teatr i tak naturalną drogą pojawił się w moim życiu, z czego niezmiennie bardzo się cieszę.
Polonistykę wybrałam będąc wychowaną w przekonaniu, że studia humanistyczne “poszerzają horyzonty myślowe”. Od początku wiedziałam, że nie będę uczyć w szkole i że polonista nie będzie zawodem wpisywanym przeze mnie w oficjalne rubryki. Moje horyzonty myślowe się poszerzyły, ale zawsze patrzyłam na swoje życie dwutorowo. Dlatego też jednocześnie uczyłam się śpiewu w słynnej szkole muzycznej przy Bednarskiej w Warszawie. Teatr pojawił się niedługo po dyplomie.
EK: Jak zostały zapamiętane przez Ciebie studenckie czasy?
KU: Wspominam je bardzo miło, choć nie byłam studentką, która pełnymi garściami czerpała z życia studenckiego. Dość powiedzieć, że ani razu nie byłam na słynnych (czy może osławionych?) imprezach w akademiku. Zawsze miałam dodatkowe zajęcia w szkole muzycznej, potem doszła praca w radiu, często prowadziłam audycje w weekendy i to były moje priorytety. Gdy inni studenci z mojej grupy mieli okienko, ja zbiegałam z kampusu na Bednarską na lekcje.
Co nie znaczy, że byłam odludkiem, co to, to nie. Miałam fajne grono koleżanek i kolegów, z częścią z nich mam kontakt do dziś. Czasem tylko żałowałam, że doba nie ma 48 godzin, a ja nie mam podwójnej energii, żeby móc zanurzyć się we wszystko bardziej intensywnie. W sumie do dziś mam takie fantazje :)
EK: Klementyna jest… ? 

KU: Klementyna jest coraz bardziej świadoma. Różnych rzeczy. Tego, co ją zbudowało, co potrafi wytrącić z równowagi i zniszczyć na jakiś czas spokój, nad którym codziennie pracuje, kruchości życia i relacji z innymi, piękna świata i prawdziwej miłości. Poszerzanie świadomości to proces, który nigdy się skończy i już ciężko mi się pogodzić z tym, że życie jest takie krótkie i że nie zdążę zrozumieć wszystkiego.
EK: Co najbardziej pochlania Twoją osobę?
KU: Uwielbiam, gdy pochłania mnie zachwyt. Nad pięknem natury, pysznym jedzeniem, słodkim kociakiem, karmiącym duszę spotkaniem, niepohamowanym śmiechem. Łapię te zachwyty i oddaję się temu uczuciu bezgranicznie.
EK: Myślisz, że nazwisko pomaga, czy też raczej przeszkadza?
KU: Niektórym na pewno (śmiech), choć - jak widać - ja do tego grona nie należę. Z pewnością moje pojawienie się na scenie powoduje u niektórych zaciekawienie i pytania - czy Klementyna Umer ma coś wspólnego z Magdą Umer. Kiedy jeszcze brałam udział w konkursach piosenki, moi rodzice, kibicujący mi zazwyczaj z widowni, nie raz słyszeli komentarze obcych ludzi, jeszcze przed wydaniem przeze mnie pierwszego dźwieku: "o, Umer, pewnie córka, na pewno wygra". A ja czasem wygrywałam, a czasem nie.
Myślę, że zazwyczaj to nie nazwisko pomaga w karierze, choć może zwracać uwagę i w takim wypadku może spełniać pożyteczną rolę, ważne natomiast jest środowisko, w którym się wychowujemy. Inaczej mają np. dzieci aktorów, które  często od małego przesiadują w teatrze i obserwują swoich rodziców na scenie, a do tego koledzy rodziców są "wujkami" i "ciociami". A w przyszłości relacja z "wujkiem" łatwiej może przerodzić się w relację zawodową. Moi rodzice nie mieli związku ze sceną, życiem artystycznym, więc ja nie znałam tego środowiska. Zaczęłam je poznawać później, na własną rękę.
EK: Takie podszepty przypadkiem nie są demotywujące?
KU: Potrafią być przykre, zwłaszcza gdy ma się świadomość, że w moim przypadku nie ma mowy o nepotyzmie.
EK: Ludzie znają bardziej Twój głos, niż osobę. Nie przeszkadza Ci to ?
KU: Nie. Choć zdaję sobie sprawę z tego, że panuje teraz dyktat popularności i na własnej skórze odczuwam, że brak znanej twarzy nie pozwala na realizację różnych pomysłów. Bardzo jednak cenię sobie swoją prywatność i nie wyobrażam sobie codziennego życia w odzierającym świetle fleszy. Szkoda, że i u nas celebrycka strona zawodu artystycznego  tak się rozwinęła. Tego już się pewnie nie da zatrzymać, ale żałuję, że pod tym względem doganiamy Zachód. Niepotrzebnie.
EK: Gdzie spędzasz najchętniej wolny czas?
KU: Uwielbiam spędzać czas nad wodą. Nad morzem, jeziorem. Zawiesić się, patrząc na wodę, słuchać nieustającego szumu fal... A jeśli nie wyjeżdżam, bardzo lubię być w domu. Tu odpoczywam. To moja przystań.
EK: Wcielasz się w różne postacie, który z dubbingowanych bohaterów najbardziej przypadł Ci do gustu?
KU: Wielkim sentymentem darzę rolę Susan Storm w serialu “Fantastyczna czwórka”, bo to było moje pierwsze zetknięcie z dubbingiem. Dzięki Mietkowi Morańskiemu - koledze z teatru, stanęłam do castingu do tej roli. Reżyser Miriam Aleksandrowicz nagrała moją próbkę niejako przy okazji, żeby mnie poznać i może kiedyś zaprosić na zbiorowe tzw. gwary. Traf chciał, że casting wygrałam i tak od “wysokiego c” zaczęła się moja przygoda z dubbingiem.
EK: Pełnisz role lektora, w programie Ukrywana ciąża.  Co sądzisz o bohaterkach tego programu, które z jakichś przyczyn nie chcą dzielić się radosną nowiną, albo też nie jest to dla nich komfortowa sytuacja?
KU: Akurat ten program nie wzbudza we mnie pozytywnych uczuć, drażni mnie udawanie, że to wszystko nie jest reżyserowane, że jakoś żadna z tych “spontanicznych” rodzin nie dziwi się nagłej obecności kamer w ich życiu itd. Oczywiście sytuacje przedstawiane w tym programie mogą być z życia wzięte i naturalnie współczuję kobietom, które z różnych powodów muszą, czy też uważają, że muszą ukrywać ciążę, która - jak wiadomo - i tak w swoim czasie wyjdzie na jaw. Cudownie by było, gdyby każde dziecko przychodzące na świat było kochane i z utęsknieniem wyczekiwane.
EK: Śpiewasz również poezje śpiewaną, jakie predyspozycje Twoim zdaniem  powinien mieć artysta „uprawiający” ten rodzaj muzyki?
KU: Wrażliwość na słowo. Wiarę w jego siłę. Chęć dotarcia do najdelikatniejszych części duszy słuchaczy, co oznacza też gotowość na otwarcie swojej duszy. A w tym wszystkim świadomość, że to muzyka niesie te słowa i że jest im równorzędna.

10 sie 2013

…Hej, hej Leonardo... W górę szlaban...




Maryla Rodowicz- Od wielu, wielu lat podziwiana, uwielbiana i kochana przez rzesze fanów rozsianych po całym świecie. Piosenkarka koncertowała niemal, że na wszystkich kontynentach w: Europie, Azji i Australii. Nagrałam ponad 30 płyt, które w większości pokrywały się platyną i zlotem.
Wokalistka potrafi zaskakiwać odbiorców, daje poznawać się na nowo. I właśnie zdarza się nam taka okazja kiedy odkrywa przed nami nową siebie. Czyni to w zupełnie innej bo nowej odsłonie słynnej piosenki ” W górę szlaban”, do słów Agnieszki Osieckiej. To prawdziwy powiew energii, doskonały na tak upalne dni działa jak dobry napój orzeźwiający. To wszystko za sprawą reggowych żywych brzmień, które od samego początku trwania piosenki towarzyszą słuchaczom. Wyśpiewywane łołoło przez rodowiczowe chórki sprawia, że dusza każdego tańczy sobie w środku. Więc gdy masz wszystkiego dość, idź w ślad za Marylą, i z wesołą miną  śpiewaj "...W górę szlaban..."